Wyjść z siebie
„Właściwie po co?” Pytam, chcąc, bez owijania w bawełnę, zacząć z mocą naszą rozmowę. „Bo tak.” Słyszę w odpowiedzi.
Dla mnie to w zasadzie wystarczająca argumentacja, ale nie zamierzam ustanawiać rekordu w najkrótszym wywiadzie świata, więc kontynuujemy. A i mój miły rozmówca nie oponuje, choć widzę wyrozumiałe spojrzenie sygnalizujące, że nie raz i nie dwa musiał na to pytanie odpowiadać.
— Jedni mówią, że w podróżowaniu chodzi o poznawanie ludzi. Inni, że przyroda jest najważniejsza. Ja, może bardzo egoistycznie, liczę, że z dystansu uda mi się inaczej spojrzeć na moją codzienność i dołożyć nową cegiełkę do poznania samej siebie. Jak to jest u Jakuba Rybickiego?
Podsumowując Twoją wypowiedź, która była jednocześnie pytaniem, odpowiadam: tak, zgadzam się (śmiech). Ale poważnie mówiąc, zazwyczaj podczas rozmów w radio czy wystąpień na przeróżnych konferencjach podróżniczych ludzie chcą poznać odpowiedź na pytanie, po co to robię, ale oczekują jej w bardzo prostej i zwięzłej formie.
— Nam możesz opowiadać długo.
Wiem, dlatego dopiero się rozkręcam. Ułożyłem sobie kiedyś taką odpowiedź, że podróżuję, bo pcha mnie ciekawość. Myślę, że do podróżowania trzeba ją mieć – być ciekawym drugiego człowieka, obcych światów, samego siebie. Kiedy byłem dzieciakiem, mama mówiła mi, że mogę rowerem przejechać się tylko do śmietnika, który stał 100 m od nas. Ja zawsze jechałem jeszcze kawałek dalej.
— Czyli chodzi też o ryzyko.
Nie do końca. Ryzyko nigdy nie było dla mnie jakimś szczególnym motywatorem. Najchętniej bym go unikał. Ale niestety tak się składa, że jeśli chcemy przekraczać granice „poznanego” (w cudzysłowie, bo dziś już niemal wszystko jest poznane), to ryzyko się pojawia.
— A co z tymi ludźmi? Są ważni?
Hasło „w podróżowaniu chodzi o poznawanie ludzi” to okropna klisza, zwalaniająca nas trochę z myślenia. Oczywiście, że ludzie są ważni i że chcę ich poznawać. Dlatego aktualnie jeżdżę głównie na tereny byłego Związku Radzieckiego, gdzie mogę z każdym mieszkańcem wsi porozmawiać o filozofii po rusku, bez bariery językowej. Dlatego kiedy jadę do Afganistanu, uczę się podstaw dari, żeby móc z tubylcami choć trochę pogadać. I dlatego na razie nie eksploruję jakoś szczególnie Ameryki Południowej, bo po hiszpańsku jeszcze o filozofii nie pogadam – ale to na pewno przede mną. Natomiast kiedy jadę na tzw. wyprawę ekstremalną, czyli np. na Grenlandię, gdzie zimno, ciemno i nie ma ludzi, to akcenty rozkładają się już nieco inaczej. Trudno zawierać tam bliższe znajomości, skoro ludzi po prostu nie ma.
— Wówczas motywuje Cię wyzwanie? Eksploracja nieznanego?
W pewnym sensie. Podczas takich wypraw bardzo dużo uczę się o sobie, swoim ciele i jego granicach. I o tym, że te granice są przekraczalne. W naprawdę trudnych warunkach pojawia się moment, w którym jesteśmy jak pisklaczek w skorupce stworzonej przez naszą europejską kulturę. Żeby przeżyć, sytuacja wymaga niekiedy przebicia tej skorupki i wyjścia poza znane normy. Mimo wszystko czasami następuje jednak tryumf wychowania nad potrzebami.
— O proszę! Zdarzyła Ci się kiedyś taka sytuacja?
Jasne. Po trzech tygodniach spędzonych w podróży rowerowej nad Bajkałem, razem z moim przyjacielem Wichrem, trafiliśmy do opuszczonej wioski, która została przerobiona na daczowisko. Nie było żadnego ciecia, który otworzyłby nam jedną z dacz, ale mogliśmy zajrzeć do nich przez okno. W środku luksusy: kominek, drewienko, łóżeczko. A my przez trzy tygodnie nocowaliśmy w namiotach przy minus trzydziestu stopniach. Wystarczyło mocniej kopnąć we framugę, a drzwi do raju stanęłyby otworem. Ale, że jesteśmy dobrze wychowanymi chłopcami, nie zrobiliśmy tego.
— Żałowaliście rano?
Bardzo. Noc spędziliśmy na tarasie, znów przy minus trzydziestu i właściwie jej nie przespaliśmy. Ale na Grenlandii już szaleliśmy, wyżerając słodycze biednym Inuitom, jeśli nieopatrznie je gdzieś zostawili i już się tego nie wstydziliśmy. No, może trochę, ale uznaliśmy, że to stan wyższej konieczności. To zabawne przykłady, ale pokazują, że podróż wprowadza Cię w zupełnie inny tryb.
— Niedoboru?
Przede wszystkim niedoboru bodźców. Nie ma Internetu, komórek, tłumu ludzi, którzy kierowaliby Twoją uwagę na przeróżne tory. W sposób naturalny uwaga skupia się więc na kontemplacji świata, który cię otacza i na kontemplacji samego siebie. To jest szalenie rozwijające. Nie żadne wielkie rekordy. To mnie nigdy jakoś szczególnie nie bawiło. Za to nowe spojrzenie na siebie i świat – owszem.
— Zdarza Ci się, że tak się zapatrzysz w ten nowo poznany świat, że chciałbyś tam zostać?
Są takie miejsca, w których ewentualnie chciałbym zamieszkać. Na pewno jest to domek nad Bajkałem – co się raczej nigdy nie wydarzy, ale bym chciał. Bardziej realny jest domek na Słowenii przy Alpach Julijskich. Jak już będę duży i bogaty, to sobie takowy kupię. Syberia może na pierwszy rzut oka do ideału nie ma najbliżej, ale jeśli chodzi o tamtejszą przyrodę, to ja nie znam lepszej. Albo, inaczej rzecz ujmując, nigdzie nie poczułem takiej więzi z otaczającą mnie naturą jak tam. A Słowenia to taki mały raj na ziemi.
— Czy jest jakieś miejsce, które zbiło Cię z tropu, bo wyjątkowo odstawało od Twoich wyobrażeń?
Kuba. Poleciałem tam z nastawieniem, że tyle się naoglądałem i naczytałem, że wszystko wiadomo. Zupełnie nie byłem przygotowany na taką liczbę zaskoczeń. Jestem dosyć nieufny wobec wszystkich opisów na blogach czy w przewodnikach i książkach podróżniczych. Znaczna większość ma tendencję do egzotyzowania rzeczywistości, kiedy nie wydaje nam się ona wystarczająco ciekawa. Założyłem, że Kuba w rzeczywistości będzie mniej kolorowa, że stare samochody będą dla turystów, a komunizm będzie taki na pół gwizdka.Tymczasem komunizm jest na maksa, samochody z lat 50. są wszędzie i jest kolorowo do bólu. Zaskoczyło mnie też, że Kubańczycy to nacja bardzo przestrzegającą prawa. Ciężarówka jadąca za rowerzystą nie wyprzedzi na ciągłej linii, choćby miała się zadusić pod górkę i wyzionąć ducha. Surrealistycznych historii z tej wyspy mam naprawdę sporo.
— Wspomnieliśmy już oboje, że w podróżowaniu ważny dla nas jest nie tylko wątek krajoznawczy, ale też poznawanie samego siebie. Jak to dokładnie u Ciebie działa?
Podróżując, mogę „wyjść” ze swojego ciała Polaka, Poznaniaka. Odbywam podróż astralną do kraju, w którym jest zimno albo ciemno czy wysoko – w każdym razie z reguły zimno – i mierzę się z prostymi problemami. Dojście z punktu A do punktu B, zjedzenie czegoś i odpoczynek. Życie sprowadza się do bardzo podstawowych zadań. Potem, wracając do codzienności, zdaję sobie sprawę, że ta cała nadbudowa – frappe, detoks i iPhone w różowej obudowie, to wszystko jest tylko dodatkiem do tego, kim jesteśmy i czego naprawdę potrzebujemy. Dzięki podróży zyskujemy dystans, niezbędny w naszym współczesnym świecie – zwłaszcza, jeśli chcemy żyć w tempie, które on narzuca. A nam, młodym, wykształconym, z wielkich ośrodków, narzuca szczególnie. Ciągle gdzieś pędzimy i na nic nie mamy czasu.
— I dlatego już za tydzień popędzisz na Ałtaj.
Otóż to. Przez trzy tygodnie będę pedałował po Syberii. Tam zbiorę energię, żeby po powrocie móc się dalej mierzyć z naszym światem.
Mając w pamięci baczne spojrzenie Jakuba z początku naszej rozmowy, postanawiam nie pytać o rowery, przejechane kilometry i pojemność sakw. Pytam o plany i marzenia – i choć wątek ten wcale oryginalnością nie poraża, liczę, że moje szczere zainteresowanie zachęci Kubę do dłuższej wypowiedzi.
Dwa lata temu wchodziliśmy na drugą najwyższą, wciąż niezdobytą górę. Właściwie jest ona najwyższą możliwą do zdobycia, bo pierwsza jest świętą górą na terytorium Bhutanu i nie można się na nią wspinać. Wycofaliśmy się 300 metrów od szczytu. W tym roku w maju próbowała inna ekipa, również bez powodzenia. Temat jest więc nadal otwarty. I to jest właśnie moje największe marzenie – zdobycie niezdobytego, bycie tam, gdzie jeszcze nikogo nie było. Takich miejsc, gdzie można być rzeczywiście odkrywcą i eksploratorem, pozostało już stosunkowo niewiele. Podoba mi się ta idea, bo jest bardzo prosta. Pierwszy człowiek tu.
— Na koniec proszę jeszcze o złotą podróżniczą myśl, którą każdy mógłby zastosować w swoich mniejszych lub większych terytorialnych podbojach.
Jeśli chcesz się tytułować podróżnikiem, niech warunkiem będzie refleksyjność. Pomyśl nieco nad swoim wyjazdem. Nie zmuszam do rezygnacji z all inclusive, bo rozumiem, że podczas tygodnia urlopu wiele osób chce być zwolnionych ze wszelkich obowiązków. Ale nawet taka forma wypoczynku może być zrobiona z głową. Korzystaj z usług odpowiedzialnego operatora, który współpracuje z miejscowymi hotelami, zastanów się, czy zawsze musisz lecieć samolotem – może da się pociągiem albo rowerem?
___
foto: Jakub Rybicki
Jakub Rybicki:
jeździ po świecie i opowiada o dziwach, którym się dziwował. Wsadza nos w nie swoje sprawy, chodzi gdzie pieprz rośnie, sprawdza gdzie raki zimują. Współpracuje z magazynami i portalami turystycznymi, zarabiając na życie jako fotograf, dziennikarz i mówca. Wyróżniony na światowych konkursach fotograficznych, m.in. Travel Photographer of The Year. Autor książki „Po Bajkale”.